czwartek, 5 lutego 2015

Ogłoszenie:Rozdziały

Padło pytanie o kolejny rozdział.Postanowiłam,że  w tej notce wszystko wam wyjaśnię :)
A więc...Wraz z Emi ustaliłyśmy,że rozdziały będą pojawiały się (chyba) co  sobotę.
Ale nie jestem pewna czy tak zostanie.Rozdziały mogą pojawia się nieregularnie,bo my też
mamy czasami napięty grafik i możemy nawalic ;)

niedziela, 1 lutego 2015

Part 1



 Zacznijmy od początku. Pierwsze lata mojego życia były wspaniałe,  szczęśliwa rodzina, wielki dom, żadnych problemów, chociaż nie, może jeden. Moi rodzice uwielbiali… się bawić… przekraczali wszystkie granice, nie tylko swoje, moje też.  Siódmy rok  mojego życia był najgorszy, wtedy mi się tak wydawało, teraz wiem, że był tylko jednym z najgorszych.  Podczas powrotu do domu z mocno zakrapianych urodzin najlepszej przyjaciółki mamy, zdarzył się wypadek, zginęli, tata, mama i ja? Nie ja nie miałam tyle szczęścia, po tym nieszczęściu byłam 2 lata w śpiączce. Po bolesnym, cholernie bolesnym wybudzeniu popadłam w depresje. Czasem pojawiały się różne głosy w mojej głowie, złe i dobre, męczą mnie też koszmary, do dziś mnie meczą… W wieku 10 lat trafiłam do zakładu psychiatrycznego. Po trzech latach wyjechałam z ciotką do Londynu. Zaczęłam nowy rozdział w życiu. Niestety zabliźnione rany po najgorszych pięciu latach mojego życia zostały. Po wyjeździe...zyskałam przyjaciół. Ale żadne z nich nie zna całej prawdy o moim życiu przed przyjazdem tutaj. Jestem Meggan Ross, mam 15 lat i mam jakiś dar, którego nie rozumiem nawet ja.
 *
*
*
*
*
*
*
 Zamknęłam szkolną szafkę w tej samej chwili poczułam jak  silne ramiona oplotły moje ciało
-Dzień dobry Louis'ku- Odwróciłam się do przyjaciela i go objęłam.
 -Dzień dobry Meguś- Odpowiedział jak zawsze uśmiechnięty Lou. Resztę przerwy spędziłam na wysłuchiwaniu” jak to było fajnie na  wczorajszej  imprezie”. Louis jest moim najlepszym przyjacielem. To on pierwszy się do mnie odezwał gdy dwa lata temu, zaczęłam naukę w Truman High School i od tamtego czasu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Minęło osiem godzin nauki, a na mnie czekały jeszcze konsultacje z biologii. Moje szczęście jak zwykle mnie nie zawiodło (wyczuwasz ten sarkazm?)bo się spóźniłam . -Dzień dobry Panie Hutcherson. Przepraszam za spóźnienie -Powiedziałam niepewnie. Rany nie lubię tego faceta.
-Panienko Ross mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz- Uśmiechnął się kwaśno i kontynuował -No dobrze usiądź z hm… Panem Styles’em  i zaczynamy.
 Co?!? Mam nadzieje, że Hutcherson zdaje sobie sprawę?!? To przecież może się skończyć  naprawdę źle?!
20-letni Pan Harry Styles, szkolny play boy. Nikt nie wkurza mnie bardziej niż on! Chodził z prawie każdą  laska i dziewczyna w naszej szkole… Rozejrzałam się po klasie licząc na to ,że znajdzie się jakieś inne wolne miejsce. Niestety nie!? Został tylko ten idiota! Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam, aby zająć miejsce w ławce obok znienawidzonej osoby. Wyjęłam granatowy zeszyt z białymi kropkami  z torby i zaczęłam posłusznie notować słowa nauczyciela.
-Witaj Meggan- słyszę delikatny szept.  Jak on w ogóle śmie, się do mnie odzywać ?!
 -Odpuść sobie Styles. Nie jesteś w moim typie- Zaczęłam udawać, że jestem skupiona, z nadzieja, że wreszcie się odczepi.
 -Każda dziewczyna chcę mieć niegrzecznego chłopaka, który będzie grzeczny tylko przy niej-mówi z łobuzerskim uśmiechem
-Każda dziewczyna chce mieć po prostu napalonego faceta- mówię do niego pół głosem, po chwili mowie z dezaprobatą- czy Ty naprawdę myślisz tylko o jednym?!
-Może -mówi z przekąsem-ale widzę, że to nas łączy.
-Uhggg- wydaje z siebie niczym zwierze dźwięk bojowy
-Powiedz mi, kochanie, czemu Ty mnie tak cholernie nie lubisz?- Zapytał z niewinnością małego chłopca, a potem przegryzł mocno swoją dolną wargę i spojrzał się na mnie spod swoich długich czarnych jak węgiel rzęs… Meggan ogarnij się!!!Czy on naprawdę myśli, że to na mnie działa ?! Phi!… No może …ale to tylko trochę!
-Ty już bardzo dobrze „skarbie ‘’ wiesz –mowie zdenerwowana i oburzona własnymi myślami
-Nie do końca, objawisz mnie piękna?!
-Nie licz na to matole, zajmij się lekcja- próbuje zgrywać dorosłą i niezainteresowana, patrzę na nauczyciela i próbuje notować jego słowa, widzę ze obserwuje mnie swoimi szmaragdowymi oczami, jego pięknymi oczami… Ross! Ziemia! Ogarnij się, to obleśny podrywacz, przespał się z połowa dziewczyn z naszej szkoły, nie wygłupiaj się on nie jest dla Ciebie to tylko jakiś debil nie jest Ciebie wart nie wie o Tobie nic nie wie co czujesz, czułaś  może ja już nic nie czuje może to tylko złudzenia… może ja już umarłam może mi się to wszystko śni, może taka naprawdę umarłam z moim rodzicami, może to ja umarłam  a nie oni, może tak wyglądają zaświaty, co się ze mną dzieje czemu ja?! Czuje jak słone łzy napływają do moich oczu, nie mogę się teraz rozpłakać!!! On mi się przygląda ! Nie mogę tego zepsuć musi myśleć ze jest twarda, taką udaje , musi się wszystkim wydawać, ze tak jest!!! A nie jest?
Nie wiem… Notuje dalej…
-Lecisz na mnie maleńka- mówi z uśmieszkiem malującym się sarkastycznie na jego pięknej twarz…
-Uważaj żebym Cie nie przeleciała… -mowie zdenerwowana, czemu to czuje? Czemu czuje się zdenerwowana?
*
*
*
Wychodząc za tłumem rówieśników z sali, żegnam się z Panem Hutcherson’em.
Przed sala czeka już na mnie mój przyjaciel z uśmiechem wymalowanym  na całej jego pięknej twarzy.
-Idziemy?- pyta słodko.
-Bardzo chętnie- odpowiadam udając znudzoną, a tak naprawdę wypatruje mojego okropnego kolegi z łatwi. Nigdzie nie widzę jego loczków, czyżby wyszedł przede mną? Może nie chciał mnie już widzieć…  Czemu ja w ogóle o tym myślę?!
-Jak sobie Pani życzy- odpowiada szczerząc się do mnie jeszcze bardziej. Nagle zza moich pleców słyszę stłumiony śmiech a za nim głośne słowa…
-Nie bój się stary i tak nie poruchasz- krzyczy z przekąsem Harry.
Widzę jak Louis napina mięśnie całego ciała. Jego oczy… zaczęły się zmieniać z jego delikatnych błękitnych oczu powstał najpierw ciemny odcień niebieskiego, który zamienił się w czary jak smoła odcień, a następnie w odcień lipowego miodu, co się dzieje?
-Ai grija Inami…- odzywa się szeptem Harry
Co, co się dzieje?
Mrugam powiekami, gdy znów zwracam twarz ku Louis’owi ponownie widzę jego śliczne chabrowe tęczówki. To wszystko trwało tylko parę sekund, OCZY, SŁOWA HARR'EGO, POWRÓT DO NORMALNOŚCI… to wszystko trwało jedną chwile, inni nawet nie zdarzyli odwrócić się w nasza stronę… Nagle poczułam się obserwowana, wszyscy patrzyli na mnie i oczywiście na dwóch przystojniaków, pomiędzy którymi teraz stałam, zauważyłam jak chłopcy mierzą się wzrokiem… szturcham Louisa w rękę, widzę ze wraca na ziemie, to dobrze…? Nim się orientuje łamie mnie za moje marne mięśnie ramienia i ciągnie za sobą, spuszczam głowę i posłusznie idę tam gdzie mnie prowadzi, odwracam się tylko i spostrzegam jak chłopak z czarnymi lokami obserwuje nas, patrzy prosto na mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotykają Louis nagle szarpie mnie mocniej i jestem zmuszona skierować twarz przed siebie….
*
*
*
-Chcesz jechać do biblioteki?- pyta mnie beznamiętnie Louis, patrząc na drogę.
-Nie, dziękuje…- odpowiadam przestraszona, nie chce taka być! Poprawiam się na fotelu obok kierowcy i próbuje nie być przestraszona… Opieram czoło o lodowata szybę i przyglądam się zmieniającemu się krajobrazowi… Próbuje zatrzymać denerwująca, fale pytań, która sprawia, że nie mogę się na niczym skupić…
-…lekcje?- chwila co? Chyba udało mi się nie myśleć, tylko dlaczego właśnie w tej chwili kiedy mój przyjaciel coś do mnie mówił?!
-Słucham? -mowie cicho
-Znowu mam powtórzyć?- mówi zdenerwowany, zaciskając zęby- To będzie już trzeci raz!- aż tak ze mną źle?
-Wybacz…- odpowiadam skruszona
-Pytałem czy miałaś z nim lekcje...-mówi cierpliwie.
-Tak… Musiałam siedzieć z nim w jednej ławce…- marudzę cicho
-Gadał coś w „JEGO STYLU”? Czy coś?- mówi tak jakby, rozśmieszony…? To chyba dobrze ze już się nie złości, czy coś…
-Jeśli do obrażania można zaliczyć zarywanie do mnie to owszem…- mowie pochmurnie-powiedział do mnie mała…- może by puścić jakiś żart to się uśmiechnie.
-Tak sobie pomyślałam ze mała to jest jego pała-mowie przez łzy ze śmiechu, tym razem się nie pomyliła, taki obraz Harr'ego najwyraźniej bardzo się podobał Louisowi, mi zresztą tez!
*
*
*
Siedzę w pokoju,  patrzę przez okno na mrok otaczający moja kamienice, obserwuje ludzi trzymających się za rękę, całujących się, przytulających po prostu okazujących sobie miłości , ciekawe czy wszystkich tych ludzi miłość jest szczera czy nie kłamią, nie udają tylko po to żeby uzyskać coś czego zdobyć inaczej nie mogą… Chce mieć kogoś na śmierć i życie, kogoś prawdziwego, szczerego, przy kim nie będę musiała udawać kogoś kim nie jestem, nie będę musiała zakładać swojej maski, nie będę musiała być twardzielka -udawana twardzielka choć na chwile, czy to możliwe? Czy dam rade? Jest mi to przeznaczone? Zasługuje na to ? Może nie? A może…? Co mam zrobić? Jak rozpoznać miłość swojego życia, tego jedynego,  mężczyznę, który mnie obroni przed… śmiercią…
Oczy mi się mimowolnie zamykają, widzę mrok, przestaje panować nad swoim ciałem. Co się dzieje? 

Biegnę przez las, uciekam przed „berkiem”, którym jest moja mama, słyszę jej słodki śmiech, widzę jej piękny uśmiech, samach chichocze. Jestem małą dziewczynką mam na sobie czerwoną sukieneczkę, a na głowie wianek z rumianku, śmiejąc się biegnę, uciekam przed mama, nie chce przegrać gry! Nagle słyszę pisk opon i przeszywający moje serce na wylot, krzyk mamy. Staje w miejscu, rozglądam się, nie wiem gdzie jestem, patrzę na samą siebie, w tafli jeziora którego tu wcześniej nie było widzę siebie. Moje czarne włosy, śniadą cerę,  ulubiony bordowy sweterek i czarne powyciągane jeansy które mam już od dobrych paru lat… rozglądam się dookoła, widzę lasy rozciągające się wokół pięknej szafirowej wody. Zamykam oczy. Otwieram. Otaczają mnie drzewa, już nie ma tu jeziora… Gdzie jestem? Jak mam wrócić… do siebie…? Moją uwagę przykuwają dwa bursztynowe kamyczki  leżące za paroma choinkami, niemalże świeca… Podchodzę bliżej, nagle widzę Louis’a. O matko! To dobrze, nie jestem tu sama, jestem bezpieczna, podchodzę pomiędzy kłującymi mnie …w serce?... Gałęziami świerku, już chce mu się rzucić na szyje, kiedy nagle zamiast mojego przyjaciela widzę wielkiego wilka. Staje znieruchomiała tym co widzę, próbuje się nie ruszać tak jak było napisane w podręczniku do przetrwania w puszczy, niestety nie udaje mi się, zwierze mnie bardzo dobrze widzi i chyba mnie uważa za swoją ofiarę, wiec… cóż biorę nogi zapas!
Biegnę najszybciej jak tylko mogę przed siebie nieważne gdzie, oby jak najdalej od potwora który mnie ściąga. Nagle zwalniam tępo żeby spojrzeć czy jest za mną, nie widzę go, gwałtownie się zatrzymuje żeby odpocząć. Staje w rozkroku, kładę ręce na kolanach i próbuje oddychać… Wdech… Wydech… Wdech… Wydech… Prostuje się. Chyba jestem tu bezpieczna… Wypowiadając te słowa w myślach, słyszę jak ciężar ogromnego psa, uderza o delikatne runo. Odwracam się i biegnę, znów zwiewam przed tym potworem. Uciekam najszybciej jak tylko mogę, ale nie mam już tyle siły co wcześniej, słyszę jak monstrum mnie dogania. Jego gorący oddech delikatnie muska moje zimne, spragnione miłości ciało… Co mnie do cholery tak naprawdę goni? Łomocze mi serce, w piersi, niemalże zaraz mi wypadnie. Nie zauważam wielkiego wystającego korzenia, którego powinnam przeskoczyć. Potykam się o niego i z hukiem upadam. Oglądam się przez ramie i widzę ze już prawie skacze na mnie bestia i rozszarpuje mnie na małe kawałki … Gdy wilk jest już w locie by na mnie skoczyć, nagle jakiś drapieżnik, z przeciwnej strony skacze na Louis’a , przewraca go na ziemie z której skoczył…


To tylko sen, spokojnie. Czuje jak nie mogę oddycha, próbuje się uspokoić, powoli oddychać, to sprawi ze zwolnię prace serca. Podciągam nogi pod brodę, kładę głowę miedzy kolana… Na myśl przychodzą mi coraz to gorsze myśli, nie umiem się wewnętrznie uspokoić, do oczu napływają mi gorące łzy.
-Mama- szepcze zduszonym głosem, czuje jak prawie wrzące strumienie rozsądzają mi oczy, nie mogę oddychać, nie mam już siły płakać, skończyły mi się łzy, wszystko wydaje się być takie bez sensu, takie czarne… Idę przez tunel, gdy do niego wchodziłam słyszałam ze mogę znaleźć światełko, za którym musze iść ono doprowadzi mnie do świtu… Nigdzie nie ma owej światłości… A może ja oślepłam dlatego go nie widzę… Czemu go nie ma? Ludzie po czterdziestce popadają w depresje… Ja nie mam nawet 20 lat, a nie mam siły, nie mam siły jutro wstać i udawać szczęśliwej przy wszystkich… Przepraszam… Nie mam już sił…
Po zmarnowanych paru godzinach na siedzeniu w pokoju i płakaniu w poduszkę, decyduje się wyjść z pokoju, ale tylko żeby się umyć i móc iść spać, zakończyć ten beznadziejny sen, chce już po prostu zasnąć…
Wchodzę pod prysznic, puszczam gorącą wodę która delikatnie pięści moja naga skórę, biorę parę głębokich wdechów i dopiero później zaczynam się być, wyciskam trochę pachnącego maliną żelu i wcieram go w ciało… Napawam się przyjemną ciepłą wilgocią i relaksuje się… Wszystkie myśli krążą wokół mnie, a ja nagle nie myślę… Wszystkie pomysły, marzenia, troski omijają mnie… Aż nagle, coś łapie mnie za serce na same pytanie w głowie „kto był moim obrońcom?”…